Nie ma tu straszliwych skał, nie ma dramatyzmu huraganowego wiatru, nie ma rażącej głupoty ludzi. Trudno tu mówić o jednej błędnej decyzji, która doprowadziła do utraty jachtu. To, co przydarzyło się „Zewowi Morza”, to spirala zaniedbań, lekkomyślności i kompromisów, na które szli zarówno kolejni armatorzy, jak i urzędy klasyfikacyjne.
Odpowiedzią na główne pytanie nawigacji: „Gdzie znajduje się mój jacht?” jest jego pozycja geograficzna. We współczesnej nawigacji pozycja wyświetlana jest na ekranie plotera z mapą w wersji elektronicznej. W dłuższych rejsach, gdy oddalasz się od brzegu, dobrą praktyką jest nanoszenie pozycji także na mapę papierową.
Jeśli ktoś myśli, że poprzedniego lata w małej fińskiej wioseczce Nauvo testowałem jedynie łódki motorowe,
to się myli. Kolejna opowieść będzie dotyczyła jachtów żaglowych. Zacznę od jednostki, która stoi w jednym szeregu z ikonami jakości – Swan lub Oyster.
Podczas XVII targów Żeglarstwa i Sportów Wodnych Boatshow 2015 odbędą się warsztaty żeglarskie Akademii Jachtingu i Jachtingu Motorowego.
Projektanci, wymyślając morskie konstrukcje między 7 a 9 m długości, mają bardzo trudne zadanie. Z jednej
strony są oczekiwania klientów – chcą mieć jacht morski, zdolny do bezpiecznej żeglugi po morzu, ale też – kiedy się decydują na górną granicę przedziału – wygodny, z wnętrzem do życia, a nie psią budę. Jacht musi też zabrać zapas wody, paliwa, rzeczy załogi, dodatkowe wyposażenie (tratwę, akcesoria nawigacyjne). Wymagania jak dla znacznie większej jednostki. A z drugiej strony ograniczenia – długości kadłuba, wysokości kabiny, również ceny. I tu mogę powiedzieć, że Jacek Daszkiewicz, konstruktor morskiego Maxusa 26, dał radę znaleźć dobry kompromis.