Cel był jasny: opłynąć Przylądek Horn. W tym wypadku nie chodziło jednak tylko o „zaliczenie” trawersu słynnych skał i powrót do portu. Horn był ważny, ale nie mniej ważne było poznanie hornowego archipelagu. Dodatkowym utrudnieniem był mały jacht (9 m), na dodatek drewniany i bardzo skromnie wyposażony, prowadzony w zaledwie dwie osoby (w tym kapitana bez palców).
Projektanci, wymyślając morskie konstrukcje między 7 a 9 m długości, mają bardzo trudne zadanie. Z jednej strony oczekiwania klientów – chcą jacht morski, zdolny do bezpiecznej żeglugi po morzu, ale też – kiedy się decydują na górną granicę przedziału – wygodny, z wnętrzem „do życia”, a nie psią budę.
Było około siódmej rano, gdy do naszej kajuty wpadła Natasza i wywołała załogę watchleaderów na pokład. Złamał się lewy watersaling nowo wybudowanego żaglowca „Lê Quý Đôn”, którym dopiero co przepłynęliśmy Biskaje, a przed sobą mieliśmy jeszcze dwa oceany.
Ileż to razy w formularzu opinii bądź karcie rejsu, w uwagach o jego przebiegu, kapitan zaznaczał: „Rejs przebiegał w sprzyjających warunkach i bez awarii”. Dla kogoś, kto żegluje często, prędzej czy później odwołanie się do tej formułki staje się niemożliwe. Awarie i wypadki towarzyszą żeglarzom od zawsze. Recz w tym, aby mieć świadomość, że i nam może się coś przytrafić i będąc przygotowanym na te zgoła nieprzewidywalne zdarzenia, umieć stawić im czoła.
Przypomnij sobie dzieciństwo. Bajki opowiadane przez czułą mamę lub babcię. A potem bajki czytane samodzielnie, z książek, na które z nadzieją czekałeś, nie odrywając wzroku od tajemniczych paczek leżących pod świąteczną choinką. Dziwne, ale większość bajek była smutna, jak owa historia dziewczynki z zapałkami. Albo przerażająca, jak okrutne bajki braci Grimm. Pewnie dlatego, że czasy były wówczas smutne, a nawet zatrważające. Zdarzały się jednak bajki romantyczne, o ubogich rycerzach wykradających księżniczki zamknięte w zamkowej wieży lub o książętach poślubiających dziewice obudzone ich po