Obserwowałam kiedyś nieudolne podchodzenie do kei francuskiego żaglowczyka i przysłuchiwałam się uczonym, wypowiadanym wieszczym tonem komentarzom braci żeglarskiej zgromadzonej na kei. Starszy pan stojący nieopodal skwitował to jednym krótkim zdaniem, które do dziś przytaczam sobie zanim wypowiem się na temat czyjegoś żeglarskiego niepowodzenia: "Najlepsi kapitanowie stoją na kei!"
Nie było mnie tam, nie znam też dokładnych realiów, a jedynie ogólnie dostępne szczątkowe informacje. Zakotwiczyli blisko stromego brzegu, zaczęli dragować, silnik nie odpalił, oparli się o dno. Sama z zasady unikam kotwiczenia w ten sposób, a jeśli już, to na krótko i przy bezwietrznej pogodzie. Jeśli wieje, to też na krótko i z włączonym silnikiem. Może kwestia ilości przeżytych i zaobserwowanych sytuacji, w których można stracić momentalnie kontrolę nad jachtem.
Pomimo powszechnego w sieci optymizmu dotyczącego możliwości odzyskania jachtu, ja zachowuję daleko idący sceptycyzm - temperatura, pływy, falowanie, skały, brak dostępnego sprzętu, a ponad wszystko czas oddziaływania tych czynników. Jeżeli nawet zdejmą go na wodę, to decyzja o wyjściu w morze będzie kontrowersyjna. O utracie Karty Bezpieczeństwa nie wspominam.