Nie wnikajmy, dlaczego oba akumulatory były rozładowane. I ten rozruchowy, i ten głębokiego rozładowania, do świateł nawigacyjnych, elektroniki i oświetlenia jachtu. Czasami tzw. spirala błędu nieodwołalnie doprowadza do takich zdarzeń.
Postawmy się w takiej sytuacji (naprawdę wydarzyło się to na Morzu Północnym) – poranek na otwartym morzu, właśnie schodzi psia wachta, dodam – pod wysoce nieodpowiedzialnym III oficerem, i ja – II oficer przejmuję kolejkę. Wtedy dopiero praktykowałem pod dobrym, doświadczonym kapitanem i sumiennie wypełniałem powierzone mi obowiązki. W rubryce zapalone, zgaszone światła nawigacyjne widniał tylko jeden wpis – o której zapalono światła. Sprawdziłem, że światła się nie palą i zapytałem oficera, o której je zgasili.
– A, wiesz, nie mam pojęcia, nie pamiętam. Nie palą się? – z rozbrajającym uśmiechem oświadczył „trzeci” i… cóż miałem robić – przejąłem wachtę, a III oficer i cała jego wachta poszli spokojnie spać.
Dosyć szybko okazało się, że światła zgasły same w sposób niezauważalny dla poprzedniej wachty, a akumulator jest całkowicie rozładowany. Próbuję uruchomić motor, by doładować trupa, a tu kicha! Akumulator rozruchowy wykonał jeden obrót i zdechł. Kompletna flauta, środek morza, a my jutro zmieniamy się w Cuxhaven. Zadanie niewykonalne.
Budzę kapitana i referuję, co i jak. Po krótkiej chwili namysłu kapitan zaczyna gramolić się z koi i pod nosem mruczy:
– Trzeba będzie go popchnąć.
– Jak? Na środku morza? – szczerze zdziwiony pytam i w ciszy obserwuję przygotowania do tego niecodziennego zabiegu. Płynęliśmy wtedy na „Wodniku”, co, jak za chwilę się okaże, było istotnym parametrem całej operacji.
Przeczytaj całą hostirię oraz inne artykuły w FULL HD we wrześniowym Jachtingu za jedyne 9,9 PLN